Partner serwisu
12 kwietnia 2017

Osuszanie stepu cz. 1. Felieton Adama Makieły i Łukasza Lipca

Kategoria: Artykuły z czasopisma

W San Francisco – podobnie jak w Polsce – miasta pokryte są w dużej mierze nieprzepuszczalnym asfaltem czy betonem, z których – jakże cenna – woda opadowa trafia nigdzie indziej jak do miejskiej kanalizacji. Od 2013 r. realizowana jest tam – wydawać by się mogło – banalnie prosta inicjatywa budowy przyulicznych ogrodów, które pozwolą na zatrzymanie deszczówki w celu nawodnienia roślin, co odciąża i tak przeciążoną kanalizację.

Osuszanie stepu cz. 1. Felieton Adama Makieły i Łukasza Lipca

Przenosząc się ze USA do Europy, trzeba dodać, że nad problematyką zagospodarowania wody deszczowej pochylił się także Parlament Europejski i Rada, które 23.10.2000 r. podjęły dyrektywę 2000/60/WE, w której ustanowiły ramy wspólnotowego działania w dziedzinie polityki wodnej, a co najważniejsze – zaakcentowały myśl przewodnią, która powinna przyświecać każdemu mieszkańcowi świata: „woda nie jest produktem handlowym, takim jak każdy inny, ale raczej dziedzictwem, które musi być chronione, bronione i traktowane jako takie”.

Od wielu lat jesteśmy informowani (atakowani) wiadomościami o coraz gorszym stanie wód gruntowych w Europie, a szczególnie w Polsce. Często używa się określenia typu „stepowacenie gruntów”. W najnowszym biuletynie firmy SMART CITIES Inteligentne Rozwiązania dla Miast przypomina się, jak fatalnie wyglądają zasoby wodne Polski. Na przykład w „suchej” Grecji przypada na obywatela 2389 m3 wody na rok, a u nas – zaledwie 1103 m3. Już te dane świadczą o tym, jak poważny to problem.

Uregulowania prawne na poziomie organów UE to jedno, polskie regulacje to drugie, a rzeczywistość wygląda nieco bardziej szaro, ponuro, … betonowo. Jak wygląda zagospodarowanie wód opadowych w miastach? Przede wszystkim deszczówka szerokim strumieniem spływa do kanalizacji ogólnospławnej, żeby w końcu trafić ze ściekami komunalnymi do oczyszczalni, co – rzecz jasna – przeciąża ją, a przede wszystkim podnosi koszty eksploatacji, za co płacimy wszyscy. Takie zabetonowywanie miast, miasteczek, metropolii powoduje tracenie wody deszczowej. A przecież modernizowane przy znaczącym wsparciu funduszy unijnych kolektory wody deszczowej przez znaczny okres w roku stoją puste.

Obrazek pierwszy
W latach 50. na Śląsku, np. w mieście Mysłowice, dwóch pracowników (nie wiemy czy z wodociągów czy z gminy) realizowało następujące zadanie. Wyposażeni w długi drąg zakończony fikuśną łopatką otwierali pokrywy do studni chłonnych, wydobywali z dna wszelakie nieczystości, usypując ich górkę koło włazu. Następnego dnia wózkiem zbierano nieczystości i tak akcja trwała okrągły rok. Tym sposobem znacząca część wody deszczowej pozostawała w ziemi. Dzisiaj na wszystkich nowych zabudowach „walczymy” po pierwsze – o utwardzenie powierzchni, a po drugie – o odprowadzenie wód deszczowych do kanalizacji. Trudno się dziwić mieszkańcom nowych osiedli, że nie chcą żyć w warunkach naturalnych (np. wśród błota). Jeszcze większą „zaradność” w zapewnieniu komfortu wykazują firmy budujące parkingi przy sklepach wielkopowierzchniowych oraz przy innych obiektach użyteczności prywatnej czy publicznej. I w ten sposób niezwykle skutecznie pozbywamy się tych wód, w końcowym efekcie odprowadzając je do morza.

Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ