Ubezpieczona odpowiedzialność. Felieton Michała Rżanka
Jak kraj długi i szeroki, bratnie przedsiębiorstwa wodociągowe głoszą hasła – pij wodę z kranu. Mamy zmodernizowane stacje uzdatniania. Tłoczymy do sieci wodę kryształ. Nasze „kranówy” są czyste, zdrowe i konkurencyjne do tych w plastikowych butelkach na półce w sklepie. Mamy jednak wrogów, którzy nasze dobre samopoczucie zakłócają. Sprzedawcy różnych filtrów, mniej i bardziej rozbudowanych, udowadniają na różnych pokazach, jak woda z kranu jest zanieczyszczona. No cóż, nie wszyscy pamiętają, na czym polega elektroliza.
Taka demagogia jest denerwująca, ale do wytrzymania, gorzej, kiedy mamy rzeczywiste zanieczyszczenia wtórne w sieci. Tu przyczyna może być różna. Najczęściej tłumaczymy (bo to prawda) stanem instalacji wewnętrznej. Mając do czynienia z produkcją wody, spotykamy różne sytuacje, w których musimy reagować natychmiast, a jednocześnie mamy presję odpowiedniej instytucji kontrolnej, ale również własne poczucie odpowiedzialności. Tak było dotychczas i dla nas wodociągowców to normalne.
Jednak pojawiają się nowe sytuacje. Dostarczamy do przedsiębiorstwa produkcyjnego znaczne ilości wody. Kiedy właściciel podał zapotrzebowanie, to przed oczyma miałem wystawione faktury na niemałe sumy. Tylko jeden szkopuł – woda odbiegająca bakteriologicznie nawet przez moment powoduje, że całe partie produkcji, w tym przypadku żywności, będą zwracane lub nieprzyjmowane przez dużych hurtowych odbiorców. Dobowe straty z tego tytułu ocierają się o milion złotych lub więcej. Swoją wartość ma też reputacja firmy.
Przedsiębiorca będzie szukał rekompensaty i jeśli przyczyną była jakość wody, to wiadomo, gdzie zapuka. Odległość do przedsiębiorstwa znaczna. Po drodze może zdarzyć się różnie.