Podatek od deszczu czy od zabetonowania?
Trwają konsultacje oraz uzgodnienia międzyresortowe projektu ustawy o przeciwdziałaniu skutkom suszy. Koncepcja ta wzbudza wiele emocji, głównie za sprawą planowanych opłat z tytułu utraconej retencji, zwanym „podatkiem od zabetonowania”. Jednak projekt to coś więcej – zawiera cały pakiet działań, które ułatwią zatrzymywanie wody i poprawią dostępność zasobów wodnych w Polsce. Przedstawiamy szczegóły dotyczące planowanych zapisów.
Sprowadzanie dyskusji o ustawie do podkreślania wzrostu opłat, które przez redakcje gospodarcze nazywane są „podatkiem od deszczu” jest zawężeniem systemowego problemu. Celem nadrzędnym ustawy jest stymulowanie właścicieli i podmiotów do zastosowania działań zatrzymujących wodę opadową na terenie własnych posesji. Propozycja poszerzenia kręgu podmiotów podlegających opłacie i zwiększenie jej wymiaru ma na celu przede wszystkim zwiększenie krajowego poziomu retencji i odejście od trendu zabetonowywania przestrzeni. Projekt zakłada uproszczenie procedur inwestycyjnych, co pozwoli szybciej realizować pro-retencyjne działania w Polsce.
Z założenia nowe przepisy mają zatrzymać to, co wyraża powszechnie stosowane hasło „Betonoza”. W dyskusji, jaka toczy się na temat ustawy zaczyna przebijać się opinia o dobrym kierunku regulacji w kontekście systemowych działań na rzecz retencji, choć są też głosy wskazujące na jej fragmentaryczność. Być może te regulacje mają potencjał, żeby ustawa w obiegu została nazwana „Anty-betonozową”.
Należy pamiętać, że opłata z tytułu utraconej retencji nie dotyczy bezwzględnie wszystkich działek i nieruchomości, a jedynie tych, w których powierzchnia zabudowy i uszczelnienia zmniejsza naturalne możliwości retencyjne gleby czy okolicznych zbiorników wodnych. Opłata jest przewidziana w sytuacji, gdy powierzchnia zabudowy lokalnie zmniejsza możliwość zatrzymania wód opadowych lub roztopowych.
Wprowadzenie opłat z tytułu utraconej retencji jako światowy trend
Podobne rozwiązania stosuje się w innych krajach. W Niemczech pobiera się roczną opłatę w wysokości ok. 2 euro za każdy metr kwadratowy nieprzepuszczalnej nawierzchni betonowej, asfaltowej czy dachu budynku. W celu obniżenia opłat właściciele inwestują w zbiorniki do retencji wód opadowych i urządzenia do infiltracji wody lub wdrażają rozwiązania z zakresu zielono-niebieskiej infrastruktury. Podobnie jest w niektórych regionach Włoch, np. w Rawennie rachunki za wodę wzrosły o 3% w celu utrzymania i modernizacji systemów zagospodarowania wód opadowych dla lepszej ochrony przed powodziami błyskawicznymi i podtopieniami w dolinie Padu. Opłaty z tytułu utraconej retencji obowiązują też m.in. w Korei Południowej i Stanach Zjednoczonych.
Docelową kwestią nie jest przychód z podatku, ale odwrócenie trendu betonowania powierzchni na terenach zurbanizowanych
Ministerstwo Klimatu oszacowało maksymalnie przychody z opłaty za zmniejszenie retencji w skali kraju na 180 mln zł rocznie. Ostateczna suma tych opłat będzie prawdopodobnie dużo mniejsza, ponieważ należy się spodziewać, że właściciele nieruchomości zareagują na zapowiedź opłaty instalując urządzenia do zatrzymywania wody opadowej tam, gdzie deszcz pada.
Obecny wymóg z rozporządzenia dotyczącego warunków technicznych jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie, to pozostawienie na działce 25% powierzchni biologicznie czynnej. Wskazane wartości 30% i 15% powierzchni biologicznie czynnej to wg Ministerstwa Rozwoju i konsultowanych przez resort ekspertów minimalne wartości umożliwiające podniesienie potencjału retencyjnego na obszarach zurbanizowanych, jako że są to wartości minimalne, które dotyczą przyszłych inwestycji, a nie mają wpływu na istniejące zagospodarowanie.
- I tutaj mamy podstawową rzecz, to znaczy taką, że ustawodawca chce skłonić właściciela takiej działki do zamontowania urządzeń, nawet takich najprostszych, do retencjonowania wody. Jeżeli mamy taką działkę 1 tys. metrów kwadratowych – gdyby nie było na niej żadnej retencji, żadnego zatrzymywania wody opadowej, która nam spływa po tej powierzchni zabetonowanej, wówczas właściciel takie powierzchni musiałby rocznie wnieść 255 zł opłaty za zmniejszenie naturalnej retencji. Ale jeżeli zamontuje podstawową formę łapania tej deszczówki np. beczki, które pozwolą łapać około 30 proc. opadów spływających z tej działki (z powierzchni zabetonowanej), wówczas ta opłata się zmniejsza dziesięciokrotnie. W skali roku opłata wyniesie 25 zł, czyli miesięcznie 2 zł - powiedział dla PAP Prezes Wód Polskich Przemysław Daca.
Dzięki temu wyeliminowana zostanie możliwość planowania inwestycji zakładających mniejsze wskaźniki, czyli tych inwestycji, które w największym stopniu obciążają systemy odprowadzania wód opadowych i napędzają przyspieszony odpływ wód w zlewni. Przyśpieszony odpływ w największym stopniu przyczynia się do pogłębienia ekstremalnych zjawisk opadowych - zalewania w przypadku opadu ekstremalnego oraz suszy w przypadku długotrwałego braku opadów. W naturalny sposób zmiana w większym stopniu powinna być odczuwalna w większych gminach miejskich. Przewiduje się znikomy wpływ zmiany w gminach wiejskich, dla których już obecne plany miejscowe przewidują wysokie wskaźniki powierzchni biologicznie czynnej.
Ustawa przewiduje odwrócenie priorytetu jak najszybszego odprowadzania wód opadowych na rzecz ich maksymalnego możliwego zagospodarowania w miejscu opadu, a w przypadku braku takiej możliwości - najbliżej jak to tylko możliwe.
Projektowane w ustawie rozwiązania wpisują się w światowe trendy w podejściu do wody opadowej, czyli powstrzymywaniu jej spływu do kanalizacji. Propozycje w dużym stopniu nawiązują do rozwiązań duńskich, niemieckich i holenderskich. Działanie to w naturalny sposób będzie miało większe znaczenie w średnich i dużych miastach, w których rozwinięte są istniejące systemy kanalizacji deszczowej. Według Ministerstwa Klimatu z prac nad projektem „Opracowanie planów adaptacji do zmian klimatu dla miast powyżej 100 tys. mieszkańców” wynika, że łączny koszt potrzeb inwestycyjnych w zakresie zrównoważonego gospodarowania wodami opadowymi oraz zielono-niebieskiej infrastruktury w 44 miastach do roku 2030 może sięgać kilku miliardów złotych.
Komentarze