Wytrych
Wśród różnych seminariów i konferencji coraz częściej, aczkolwiek bez przesady, pojawiają się tematy związane z przewidywaniem ewentualnych zmian funkcjonowania branży wodociągowej. Dzisiaj, kiedy mamy dyrektywy, ale i pieniądze z Unii, to jeszcze jedziemy w euforii, że kwitną inwestycje i że lokalna infrastruktura lśni nowością. Przecinane są wstęgi, wielebni święcą, a do mikrofonu stoi kolejka ojców sukcesu. Dopiero po jakimś czasie, w zależności na ile wykonawca sponsorował bufet, przychodzi otrzeźwienie, co dalej. No jak to? Amortyzację w koszty, koszty w taryfy i odbiorca zapłaci. Co prawda widać i słychać już lekkie zniecierpliwienie mieszkańców, ale odpowiedni bajer, czyli uzasadnienie do wniosku taryfowego pozwoli na jakiś czas wytłumić mruczenie. To tylko kwestia czasu, kiedy usłyszymy krzyk.
W całej tej karuzeli wodociągowo-kanalizacyjnej mamy do czynienia z różnymi stronami. Kolega prezes z Poznania w jednym ze swoich felietonów bardzo trafnie wypunktował: firmy wodociągowe, gminy, dostawy i politycy. Każda z tych grup ma swój punkt widzenia i w związku z tym nie widzi potrzeby szczególnych zmian, no chyba, że przyjdzie do kasy zapłacić rachunek, jako ten korzystający. Właśnie zapomina się o tej stronie najistotniejszej, bo przecież monopol naturalny i towar raczej niezbędny i niezastępowany. Jednak obciążenie kieszeni przeciętnej rodziny stopniowo rośnie. Nie można tak w nieskończoność. Obecne uregulowania kierują decyzje do burmistrza czy prezydenta. On jeśli zweryfikuje, to dalej w rękach rady. Cholernie niepopularna decyzja. Okazało się, że istnieje furtka i rada może nie procedować przedstawionej propozycji, a i tak taryfa będzie obowiązywać. Wszyscy idą tą drogą jak w dym. W rezultacie mieszkaniec jest już skołowany jak chłop sanacyjny i swoje pretensje kieruje do zarządu wodociągów, a nie do tych, co to podobno mają uchwalać.
Cóż począć? Trzeba szukać możliwości przynajmniej utrzymania ceny na tym samym poziomie. Moim zdaniem, właśnie w tym leży przyczyna poszukiwania rozwiązań. Pojawia się słowo efektywność i odmieniane na wszystkie przypadki staje się wytrychem do otwarcia rozwiązań problemu rosnących kosztów. Wiadomo, że nasza branża charakteryzuje się wysokimi kosztami stałymi. Jednocześnie nowe instalacje uzdatniania wody, jak i oczyszczalnie mają znaczne rezerwy, to nie pozostaje nic innego, jak szukać kolejnych odbiorców. Oni przyniosą do kasy dodatkowe środki, a to pozwoli na działania jeszcze bardziej sprzyjające rozwojowi, co daje wzrost efektywności. I to by było do udowodnienia.
Pojawia się drugie słowo wytrych. Jest nim – konsolidacja. Tu dopiero mamy nieliczne forpoczty rozwiązań. Ma to być łączenie w duże organizmy organizacyjne. Mogą się łączyć małe w duże i duże w coraz większe. Szczególnie ten drugi przypadek jest korzystniejszy, bo przyłączenie się do dużego przynosi konkretne korzyści. Od razu staje się cząstką bardzo dużego. Aby to osiągnąć, małych musi być dużo, by wspólnie miały podobny potencjał. Dlatego to na różnych branżowych zbiegowiskach o konsolidacji mówią ci najwięksi i to raczej nie między sobą, a pozostałymi mniejszymi i terytorialnie bliskimi. Teoretycznie i logicznie niby tak, tylko praktycznie i politycznie trudno.
No to do roboty. Co do praktyki to trzeba pokazać „jak to się robi”, a politycznie nakazać centralnie. Jako samorządowcowi nie przychodzi mi to łatwo. Tym bardziej, że czuję obie strony. Tak przynajmniej mi się wydaje. Staram się spojrzeć na problem z punktu właściciela. Mądrego i rozsądnego. Takich jest znacząca większość. Oni nie będą hamulcowymi, bo zabiera się im zabawki, czyli możliwości rozdawania konfitur, np. personalnych. Pewnie, zawsze kto dzieli to i rządzi. Mały szkopuł, rządzenie samo w sobie jest nudne. Ono ma służyć komuś, tzn. lokalnej wspólnocie, czyli nam mieszkańcom, którzy czasami idą do urn, ale jednocześnie są odbiorcami usług naszych firm, czy tego chcą, czy nie. Dlatego przewidujący właściciele powinni też się skonsolidować i politycznie lobbować. Mają od tego korporacje samorządowe, których głos jest donioślejszy niż izby branżowej, z całym szacunkiem dla tej ostatniej. To oznacza, że jeśli „światłe umysły” widzą konieczność działania na rzecz konsolidacji, to muszą przekonać do tego przede wszystkim właścicieli. Przekonani poradzą sobie z szefami firm wodociągowych. Myślę, że taka musi być kolejność. Czy jest to realne? Powtórzę za moim sąsiadem felietonistą. Tak powinno się zrobić, ale rozum podpowiada co innego. Jednak ten sam rozum wskazuje, że rozwiązania lepsze powinny zwyciężać.
Dlatego należy pokazywać i rozpowszechniać mierzalne korzyści w konsekwencji dla mieszkańców. Wiadomo, pierwsi mają najtrudniej, ale i obszar do działania niezagrożony konkurencją. Do czasu. Pamiętajmy, że zagraniczne podmioty mają u siebie już pozamiatane i szukają nowych rynków Nasi właściciele są wygłodniali i wychudzeni po znacznych wysiłkach inwestycyjnych. Za chwilę drugie rozdanie, a tu bariery zadłużeniowe hamują apetyty. Na każdy brzęk sakiewką przez inwestora zagranicznego może złamać myślenie długofalowe, bo kasa potrzebna jest tu i teraz. Czy wtedy, my szefowie firm wodociągowych mamy szansę się ostać? Może nieliczni. To choćby z tego powodu starajmy się ubiegać ruchy i sami łączyć – co konsolidacją nazwano.
Artykuł ukazał się w magazynie "Ochrona Środowiska" nr 3/2013