Tanie mięso
Rozkopały się nam gminy, miejskie i wiejskie. Gdzie nie pojedziesz, to coś grzebią w ziemi. Do tego dochodzą te miejsca, które leżą na uboczu uczęszczanych tras, takie jak oczyszczalnie i stacje uzdatniania wody. Cieszy oko taki widok, przeważnie tych z branży, bo przeciętny mieszkaniec tylko narzeka na utrudnienia w przemieszczaniu się. Stopień niezadowolenia wzrasta, gdy utrudnione jest prowadzenie działalności, np. sklepu...
Czas szybko minie i to, co zrobione, będzie niewidoczne dla mieszkańców, którzy zapomną, że coś nowego leży pod ziemią. Co innego, jeśli jest to nowe boisko, fontanna czy hala sportowa.
Taka to już nasza dola, że woda z kranu ma lecieć zawsze, tak jak słońce wschodzi na wschodzie. Wykopy to ostatni etap prowadzony inwestycji. Wcześniej trzeba było przejść przez drogę nie zawsze usłaną różami, a związaną z możliwością sfinansowania i całym postępowaniem: od projektu po wybór wykonawcy. Czas, jaki upływa od podjęcia decyzji do wbicia pierwszej łopaty, jest przeważnie dłuższy niż samo wykonanie.
Nadeszła wiekopomna chwila, jak mawiał Kargul.
Mamy do dyspozycji środki unijne i tylko brać, i robić. Oczywiście trzeba mieć też coś swojego, a w związku z tym, co bardziej operatywni zadłużają się po „uszy-wskaźniki”, aby tylko skorzystać ze wspomnianej chwili.
Przyglądam się własnemu miejskiemu podwórku. Beneficjentem i inwestorem jest miasto. W jego imieniu działa oczywiście „urzędnik”. Pomaga mu inżynier kontraktu. Właściwie na początku jest tylko urzędnik. Sam kiedyś byłem urzędnikiem i nie mam zamiaru potępiać w czambuł administracyjnego podejścia, ale patrząc z drugiej strony (eksploatacji) widzę zasadniczą różnicę.
Wspomniane środki unijne trzeba wykorzystać w odpowiedni sposób i rozliczyć w terminie. Jeśli wcześniej nie miało się np. dokumentacji, to cały proces inwestycyjny jest obwarowany terminami i procedurami. Niesie to za sobą pośpiech, który jak wiadomo potrzebny jest tylko w przysłowiowym przypadku. Konsekwencją jest nie zawsze odpowiednio szczegółowo opisany przedmiot zamówienia, a już szczytem sama procedura przetargowa.
Mam w swoim mieście, podobnie jak w wielu innych, sieć wodociągowo-kanalizacyjną wykonaną w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Może zabrzmi to paradoksalnie, ale chciałbym, aby ta nowa – unijna nie była gorsza od tamtej. Skąd obawy? Z postępowań przetargowych.
Jak długo jeszcze będziemy posługiwać się pojęciem najniższej ceny, a nie najkorzystniejszym zakupem bądź zleceniem robót? Gdzie jest efektywność inwestycji?
Pracownik beneficjenta robi wszystko, aby ochronić interes zamawiającego. Nauczyły go takiego postępowania różne instytucje kontrolne. Sprawna i poprawna realizacja inwestycji to jakby drugi plan. Wybór wykonawcy na podstawie najniższej ceny, jako jedynego kryterium, jest rozwiązaniem dla zamawiającego również bezpiecznym, co zwykle drogim, jeśli wziąć pod uwagę również przyszłą eksploatację. Skutki odczujemy za parę lat my wszyscy, czyli lokalna społeczność. Dotyczy to nie tylko sieci, ale np. dróg, które po krótkim czasie dziwnie zaczynają się starzeć albo od początku mają kratki ściekowe oddalone od krawężników. Każdy z nas może podać przykłady z własnego doświadczenia. Ścieżka rowerowa, w której samym środku mamy kominek odpowietrzający przepompownię – to tylko drobiazg.
Mamy przykłady prowadzenia inwestycji prywatnych. Tam liczy się przede wszystkim efekt końcowy w przeciwieństwie do inwestora publicznego, gdzie ważna jest procedura.
Myślę, że nadszedł czas, aby podejść do zamówień publicznych przez pryzmat skutków a nie rozliczania z trybu procedury. Nie chodzi o to, aby rezygnować z procedur przetargowych, bo są one stosowane w obrocie gospodarczym. Za wybór ma odpowiadać konkretna osoba, która ma swobodę wyboru, ale jest rozliczana mądrze z tych decyzji. Zagrożeniem ma być utrata dobrze opłacanego stanowiska. Dzisiaj mamy rozmytą odpowiedzialność poprzez różne gremia. Oczywiście, trudno będzie zmienić mentalność tych, co określają ramy poruszania się w obszarze zamówień publicznych, ale trzeba próbować.
Ludzie, biorący na siebie ryzyko podejmowanej decyzji, nie mogą być paraliżowani procedurami organów kontrolnych, które szukają dziury w całym… postępowaniu. Wolałbym, aby szukali jej w wybudowanej drodze.
Reasumując, najniższa cena nie może być jedynie słusznym jedynym kryterium przy rozstrzygnięciach inwestycyjnych.
Kilka lat temu tryumfująco pojawiłem się w domu z nowymi butami, które nabyłem za grosze w markecie. Babcia, po obejrzeniu doświadczonym okiem, stwierdziła: „długo nie pochodzisz – tanie mięso psy jedzą”.
Felieton został opublikowany w magazynie "Ochrona Środowiska" nr 6/2010, 1/2011